Witamy na stronach internetowych Babiogórskiego Parku Narodowego. Babia Góra – dominujący element krajobrazu i składnik tożsamości ludzi mieszkających w jej sąsiedztwie. Urzeka nas swoim majestatem, urokiem i tajemniczością. Babia Góra – pofalowane morze lasów, zwieńczone samotną wyspą hal alpejskich. Wędrowiec nazwie ją
Wschód słońca na Babiej Górze to jedna z bardziej interesujących górskich przygód. Często chodzi po głowach co ambitniejszych beskidzkich turystów. My, korzystając z „okienka pogodowego”, podejmujemy się tego wyzwania. Na szczyt dotrzeć można na wiele sposobów. Ale noc jest długa i tak nie będziemy spać, więc decydujemy się atakować szczyt od zachodu. Wędrówkę rozpoczynamy z Koszarawy Bystrej. To tak pi razy oko 5 godzin spokojnego spacerku. tuż przed startem, godzina 22:10 Czasu mamy sporo. Na szczycie pewnie będzie jak to zwykle na Babiej: wietrznie i zimno. Toteż tempo mamy spokojne. Taki w każdym razie jest plan. W praktyce nie jest to wcale takie łatwe. Przedłużamy też przerwy wypoczynkowo-piknikowe. Uprzyjemniają je oczywiście rozmaite smakołyki, które wypełniają nasze plecaki. Górska nocna wędrówka to ciekawe przeżycie. Zawsze. Tym razem ubarwia je jeszcze tlące się drzewo nieopodal szlaku. Taki trochę kadr z horroru. Pobudza bogatą wyobraźnię żeńskiej części wycieczki. W drodze powrotnej okazuje się, że to jedynie dzieło leśników. zapas czekoladowych batonów, które podczas takiej wędrówki smakują dwa razy lepiej Na szczyt docieramy bez problemów nawigacyjnych. Tak z godzinkę przed wschodem słońca. Już wtedy zdecydowanie nie jesteśmy sami. Biwakuje tu już kilkunastu śmiałków. Biegowy rekonesans na lekko pozwala odnaleźć niejako ufortyfikowaną już formację skalną. Dobrze osłonięta od wiatru. Idealna na nasze prowizoryczne obozowisko. Choć nie jest łatwo zaciągnąć tam część naszej ekipy, która zawinęła już swoje zwłoki w NRC. W lekko sennej atmosferze podgrzewamy sobie jeszcze domową zupę pieczarkową. Taki zwyczajny posiłek w tych okolicznościach smakuje oczywiście wybornie. Pogoda cały czas jest dla nas nadzwyczaj łaskawa. Wschód słońca po nieprzespanej nocy to zawsze fajna sprawa. Ale tutaj to jest coś wspaniałego. Widoki dookoła mamy fantastyczne. Chce się żyć dla takich właśnie chwil. Nietrudno też zauważyć, że każdemu ten roztaczający się krajobraz dodaje energii. Powrót już nie szlakiem granicznym a przez Markowe Szczawiny. Z przerwą w przepełnionym luksusami schronisku. Tak dla urozmaicenia idziemy trochę inaczej. Choć w zasadzie i tak nawet ta sama droga w nocy i w dzień to jest zupełnie inna bajka. Po drodze spotykamy jeszcze z drwala z siekierą za pasem niczym jakiś celtycki wojownik. Dla nas mieszczuchów to dość egzotyczny widok. przewodnik i autor tekstu – Marcin Brol Na Na naszym parkingu mamy jeszcze strumyk. Doskonała okazja dla lodowatej kąpieli stóp. Wracamy koła południa. To było bardzo przyjemne kilkanaście godzin górskiej włóczęgi. A tak piękny wschód słońca na pewno pozostanie na długo w naszej pamięci. autor tekstu: MARCIN BROL pozdrawiam, Klaudia.
Wschód na Babiej już zaliczony więc tym razem zwrot o sto osiemdziesiąt stopni :) idziemy na zachód słońca. Świtak na Królowej Beskidów od zawsze chodził mi po głowie. Oglądając zdjęcia osób, które miały okazję doświadczyć tego niesamowitego wydarzenia, coraz bardziej kiełkowała we mnie myśl, aby w końcu plany urzeczywistnić. Pod koniec września postanowiłem – jadę! Wyznaczyłem datę i godzinę wyjazdu i z niecierpliwością jej wyczekiwałem. Co prawda od wyprawy minęło już kilka miesięcy, ale jako że była ona dla mnie wyjątkowa z kilku powodów, z chęcią się nią z Wami podzielę. Pierwsze nocne wejście na górę, pierwszy wschód słońca na Babiej Górze… Te „pierwsze razy” można by mnożyć (ale bez przesady 🙂 ). Nie myślcie sobie, że planując ten wypad, nie miałem obaw. Końcówka września to wszak nie zima, kiedy niedźwiedzie śpią kamiennym snem, tylko początek jesieni, kiedy przygotowują się do hibernacji, w związku z czym intensywnie żerują. W masywie babiogórskim niejednokrotnie spotykano i spotyka się te największe polskie drapieżniki, a zatem moje obawy miały uzasadnione podstawy. Dodatkowo samotna wyprawa wymusza lepsze przygotowanie i noszenie ze sobą całego „sprzętu”, choć podczas jednodniowej wyprawy nie ma to aż takiego znaczenia. Mimo tego postanowiłem zabrać ze sobą wszystko to, co na Babiej Górze może się przydać pod koniec września: ciepły polar, kurtkę, rękawiczki, szalik, czapkę, termos z gorącą herbatą, folię NRC, 2 czołówki, kijki trekkingowe, mapę, a także w mniejszym stopniu: aparat i statyw. Nadeszła godzina prawdy. Po godzinie 23, wyposażony we wszystko, co tylko może mi się przydać, wyruszam w drogę! Z Zabierzowa kieruję się na obwodnicę Krakowa, mijam Głogoczów, Sułkowice, Zembrzyce, Maków Podhalański, aby w końcu skręcić do Zawoi. Już podczas podróży spotyka mnie niemiła przygoda, która na szczęście kończy się dobrze. W okolicy Sułkowic, we mgle, na środku drogi pojawia się znikąd… sarna. Z uwagi na panujące warunki i moją niewielką prędkość, udaje mi się wyhamować, a przerażone zwierzę ucieka w las. Ot, uroki nocnej jazdy… . Zatrzymuję samochód na parkingu w Markowej. Przez chwilę siedzę w aucie i zastanawiam się: „Co ja tu do cholery robię?” Siedzę sam w aucie. Jest godzina w nocy. Za chwilę pójdę przez dziką, karpacką knieję na Babią Górę, aby podziwiać wschód słońca. Wysiadam. Mimo późnej pory nie jest cicho. No tak! W końcu mamy końcówkę września. Jelenie zaczęły rykowisko! 🙂 Zastanawiam się, czy to dobrze (bo przeraźliwa cisza w ciemnym lesie nie działa zbyt dobrze na psychikę), czy źle (bo trudniej będzie usłyszeć zbliżającego się niedźwiedzia). No cóż… . Chciałeś chłopie, to masz – myślę sobie. Ubieram kurtkę, czapkę i rękawiczki. Zakładam plecak, wyciągam czołówkę i kilka minut chodzę w kółko w milczeniu, mobilizując się przed wkroczeniem w ponury, mroczny las. Jest godzina Nie ma chwili do stracenia! Wio! „Najtrudniejszy pierwszy krok” – słowa tej piosenki nucę sobie w momencie wejścia do puszczy. Im dalej zagłębiam się w las, tym bardziej się emocjonuję. Odgłosy nocnej kniei to coś, czego się nie da opisać. To po prostu trzeba przeżyć. Podobnie jak w dolinie Jasiela w Beskidzie Niskim, tak samo i tutaj mam wrażenie, że tysiące ślepi obserwuje mnie z daleka, a ja nie widzę ani jednego. No, przesadziłem z tym „ani jednego”, gdyż kilka minut po tym, jak opuszczam parking w Zawoi, po prawej stronie drogi w chaszczach zauważam dwa świecące punkciki. Cóż… człowiek na 99% to nie jest. Zastanawia mnie tylko, co to może być. Lis, borsuk, wilk? A może…? Nie! Wolę o tym nie myśleć i pospiesznie idę dalej. Podśpiewując sobie pod nosem „Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci…”, nie mogę powstrzymać się przed dośpiewaniem własnej wersji zakończenia piosenki: „… dzieci lubią misie, misie lubią dzieci… JEEEEŚĆ” :). Cóż… jakoś trzeba przetrwać tę wędrówkę w leśnej głuszy, a nucenie znanych melodii pomaga, przynajmniej trochę. Na szlaku pojawia się coraz więcej błota, ale specjalnie mi to nie przeszkadza. Czymże jest błoto w obliczu nocy? Wspinam się coraz wyżej i wyżej. Z każdą minutą i każdą sekundą strach maleje. Przyzwyczajam się do odgłosów lasu i nie obracam się za siebie tak często, jak robiłem to na początku. Kilka razy zdarza mi się wyłączyć latarkę. aby popatrzeć w niebo na Drogę Mleczną i sprawdzić, jak wygląda las o w nocy. Dochodzę do wniosku, że oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, gdyż nie mam problemów z dostrzeżeniem konturów drzew. A może po prostu gwiazdy tak rozświetlają niebo? Około godziny 2:40 mijam schronisko na Markowych Szczawinach. W środku zauważam grupkę ludzi, zapewne też udających się na wschód słońca. Nie wchodzę do środka. Postanawiam iść dalej i pierwszy, a zarazem ostatni dłuższy odpoczynek przed Babią Górą urządzić sobie na przełęczy Brona. Zawoja pogrążona we śnie – widok z przełęczy Brona Rozpoczynam najbardziej stromy odcinek podejścia. W prześwicie lasu podziwiam piękny widok na oświetloną Zawoję. Na niebie wciąż nie pojawiła się ani jedna chmurka. Jest cudownie! Docieram na przełęcz Brona. Po wypiciu kilku łyków gorącej herbaty z termosu i uzupełnieniu kalorii w postaci czekoladowego batonu, zabieram się do sesji fotograficznej przedstawiającej śpiącą, choć oświetloną Zawoję. Z wysokości doskonale widać, w jak bardzo zanieczyszczonym światłem świecie żyjemy. Na horyzoncie obserwuję złotą poświatę. To nie wschodzące słońce, lecz łuna nad miastami i wioskami w oddali. Wyglądają imponująco, choć abstrakcyjnie. Zastanawiam się, czy patrzę na to, co dzieje się naprawdę, czy mam przed sobą obraz o charakterze pejzażu. Nie tylko Zawoja prezentuje się okazale. Spoglądam w niebo, a tam… miliony gwiazd rozsianych w naszej Drodze Mlecznej. Aż chciałoby się zostać tu na dłużej, ale niska temperatura i noc powodują, że nie ma to najmniejszego sensu. Jeszcze zdążę zmarznąć na szczycie Diablaka, więc nie ma co tracić sił na zapas. W sumie na przełęczy Brona spędzam około pół godziny. Rozgwieżdżone niebo nad Babią Górą Strachu, który był obecny przy wyjściu z parkingu, już prawie nie ma. Na tej wysokości może mi grozić raczej tylko burza, porywisty wiatr, śnieżyca, czy mgła. Na nic z tych rzeczy póki co się nie zapowiada. W oddali niesamowicie wyglądają snopy światła, które biją z latarek turystów na szczycie. Ale pogoda na Babiej Górze potrafi zmieniać się dosłownie z minuty na minutę. Z nabieraniem wysokości ilość widocznych na niebie gwiazd spada. Nad wierzchołek Diablaka nadciągają chmury. Z czasem także i światła Zawoi znikają pod pierzyną obłoków. Królowa Beskidów po raz kolejny pokazuje swe kapryśne oblicze. Tylko dlaczego akurat teraz? Przed godziną 5 osiągam szczyt Diablaka. Jest już obecnych sporo ludzi, którzy, podobnie jak ja, postanowili dzisiejszą noc i poranek spędzić oryginalnie – na Babiej Górze. Nie ma się co dziwić. W końcu wierzchołek mojej ukochanej góry jest znany z efektownych wschodów i zachodów słońca. Spoglądam w kierunku, gdzie powinny być już widoczne pierwsze oznaki zbliżającego się spektaklu. Nic z tego. Gęste chmury w dalszym ciągu spowijają szczyt Diablaka. Zaczynam trochę powątpiewać, czy dzisiejszy poranek przyniesie upragnione widowisko i czy słońce „poczeka” na opadające mgły. Niektórzy spośród turystów nie mają tyle cierpliwości co ja i opuszczają szczyt. Zimno nie doskwiera mi tak bardzo. Zapewne przez to, że polar i ciepła kurtka, które mam ze sobą, dobrze trzymają ciepło. Gorąca woda z termosu również pomaga się ogrzać, a zapas kalorii uzupełniam dzięki czekoladzie i batonom, a także… cieście urodzinowym, którym częstują mnie turyści obok. Hmmmm… urodziny na szczycie Diablaka… bardzo ciekawy pomysł! Ludzi z oryginalnymi pomysłami, którzy postanowili przywitać świt na Babiej Górze, nie brakuje. Na szczycie są obecni inni „świętujący” – tym razem z balonikami i winem musującym – którzy w ten sposób postanowili uczcić urodziny znajomej. Na świtaku nie ma za to ani jednej pary młodej z wesela wraz z gośćmi, choć słyszałem, że i oni pojawiali się niejednokrotnie na szczycie. Wschód słońca na Babiej Górze Nadchodzi godzina Nie jestem pewien, czy mam przywidzenia, czy nie, ale wydaje mi się, że niebo lekko się przeciera, a na wierzchołku jestem w stanie dostrzec coraz bardziej odległe osoby. Do wschodu słońca pozostało jedynie kilka minut. Czyżby Królowa Beskidów zlitowała się nade mną i innymi turystami i pozwoliła podziwiać ten wspaniały spektakl z jej szczytu? Wschód słońca na Babiej Górze Tak! To nie przywidzenia! To się dzieje naprawdę. Byłem już prawie przekonany, że jedynym zdjęciem, jakie zrobię na Babiej Górze, będzie fotografia mgły na szczycie. Na szczęście myliłem się i to niesamowicie! W jednej chwili turyści ruszają ze swych miejsc, w których wyczekiwali wschodu, aby znaleźć sobie idealną miejscówkę na podziwianie tego wspaniałego przedstawienia. Wschód słońca na Babiej Górze Wyciągam statyw, patrzę na wschód. Słońca jeszcze nie widać, ale wszystko wskazuje na to, że w ciągu kilku minut powinno się pojawić. Biegam to w jedną, to w drugą stronę, nie wiedząc, co fotografować. To coś nie do opisania! To trzeba przeżyć! Wschód słońca na Babiej Górze Robię sobie pamiątkowe zdjęcie. Dosłownie kilka sekund później rozpoczyna się fenomenalny spektakl, na który wszyscy czekaliśmy. Słońce przypominające landrynkę budzi się z nocnego snu i stopniowo wynurza się znad widnokręgu, oświetlając częste nad Jeziorem Orawskim tzw. „morze chmur”. Wschód słońca na Babiej Górze Moment pojawienia się słońca i jego „pobudki” trwa bardzo krótko, a zatem, jeśli wybieracie się na wschód słońca na Babiej Górze i planujecie sesję fotograficzną, bądźcie bardzo czujni, aby nie przegapić tego momentu. Jeśli naciśniecie spust migawki kilka sekund później, odbiór zdjęcia może być inny od zamierzonego. To właśnie w tym wszystkim jest piękne. Sytuacja zmienia się dosłownie z sekundy na sekundę. Najciekawsza część spektaklu trwa kilkanaście minut. Potem słońce „zmienia barwę” i coraz bardziej upodabnia się do tego, jakim widzimy je na co dzień. Po kilku minutach nad wierzchołek Babiej Góry ponownie nadciągają chmury. A niech to! Co za szczęście! Wygląda na to, że Królowa Beskidów chciała pokazać nam, jaka jest łaskawa i odsłonić widoki tylko na kilka chwil. 🙂 Krótkotrwałe zasnucie nieba przez chmury nie wywołuje we mnie smutku. Po tym, co widziałem do tej pory, jestem usatysfakcjonowany i szczęśliwy. Wydarzenie, o którym zawsze myślałem i chciałem przeżyć, w końcu się urzeczywistniło! Jeszcze przed chwilą (przez kilka chwil) było widoczne Widmo Brockenu… Chcąc sfotografować widoki z Babiej Góry na północ, słyszę, jak jeden z turystów wypowiada magiczne słowa: „widmo Brockenu”. Dla każdego górołaza wierzącego w przesądy może to oznaczać jedno – kłopoty. Istnieje bowiem przekonanie, że kto zobaczy to zjawisko w górach, w nich także umrze. Jest jednak i dobra wiadomość. Zobaczenie widma Brockenu po raz trzeci ma zapewnić w nich bezpieczeństwo po wsze czasy. Czymże właściwie jest to wyjątkowe zjawisko? Gdy znajdziemy się w górach powyżej chmur, a światło słoneczne pada akurat z boku, na obłokach możemy zaobserwować swój własny cień otoczony nimbem. Powstaje on na skutek załamywania się promieni słonecznych na kropelkach wody. Nazwa zjawiska pochodzi od gór Harz w Niemczech, gdzie na szczycie Brockenu zaobserwowano je po raz pierwszy. Więcej informacji o widmie Brockenu, a także zdjęcia tego bardzo interesującego fenomenu, możecie odnaleźć tutaj. Patrzę w kierunku wskazywanym przez turystę. Rzeczywiście! Widmo Brockenu widać jak na dłoni. Zanim jednak wyciągnę aparat i zrobię zdjęcie, znika prawie całkowicie. Zdjęcie powyżej to jego ostatnia faza. Zastanawiam się tylko, czy przesąd o widmie dotyczy tylko własnego cienia, czy też samej jego obserwacji… . Każdy obserwator ma bowiem… swój cień na chmurze. Cóż… . Wmawiam sobie, że nie wierzę w przesądy i rozpoczynam zejście ze szczytu. Oświetlony porannym słońcem Cyl Światło padające o poranku na góry to coś pięknego. Nie żałuję nieprzespanej nocy i zmęczenia, które mi doskwiera. Wyprawa została zakończona sukcesem! Schodzę do parkingu w Zawoi Markowej, prawie się nie zatrzymując. Na szlaku spotykam pierwszych „dziennych” turystów, którzy wybrali się na szlak. Ileż to już razy wchodziłem na Królową Beskidów w świetle dnia? Chyba 9! Wejście nocne ma jednak swój urok, którego nigdy nie zapomnę. Od tego się uzależnia. Na pewno jeszcze nie raz wybiorę się na Babią Górę, także po to, aby podziwiać z niej wschód słońca. Ta góra po prostu ma coś w sobie. Na parkingu w Zawoi Markowej coraz więcej aut. Zmieniam buty, przygotowuję się do jazdy. Nie marzę o niczym innym, jak tylko o śnie i ciepłym łóżku. Może przyśni mi się Babia Góra? Kto wie? 🙂 Górskie szlaki otwarte są od dwóch dni. Beskidy przeżywają najazd turystów, a to oznacza, że ratownicy nie mogą narzekać na nudę. W miony wtorek doszło do wypad Mawiają, że każdy prawdziwy turysta podziwiał choć raz wschód Słońca widziany z wierzchołka Babiej Góry... Miejsce: Serce Beskidu Żywieckiego Cel: Wschód Słońca na Babiej Górze Trasa: Zawoja Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Perć Akademików Babia Góra Przełęcz Brona Schronisko PTTK Markowe Szczawiny Zawoja Długość trasy: 16 km Pogoda: bardzo dobra Widoczność: bardzo dobra Poprzednia część retrospekcji: Rowerem ku Babiej Górze Do naszego noclegu przyjechaliśmy ok. godziny 19:00. Po szybkim prysznicu i bardzo dobrej kolacji czasu na odpoczynek było stosunkowo niewiele. Okazało się też, że do naszej trójki dołączył czwarty kolega, który akurat u Tomka przebywał. Plan wyprawy był już ustalony, pozostawała tylko jedna kwestia; o której wyruszyć? Do odpowiedzi na to pytanie potrzebna była nam godzina wschodu Słońca. Wspomniany już wyżej kolega odszukał w Internecie, w swoim telefonie, iż 2 sierpnia wschód odbędzie się o godzinie 4:09. Byłem tym zdziwiony, gdyż wschód podczas najdłuższego dnia roku ma miejsce ok. godziny 4:00, a przecież od tego dnia minął już ponad miesiąc. Wszedłem w nim w polemikę i po krótkiej dyskusji postanowiliśmy zadzwonić do wszystkich znajomych, którzy tego wieczoru mogli mieć pod ręką komputer. Wykręciłem numer do Pawła, z którym byłem na Rysach. Po kilku minutach otrzymuję wiadomość, że wschód Słońca będzie o 4:58. Między pierwszym a drugim wschodem różnica wynosiła aż 50 minut więc wciąż nie mieliśmy pewności. Po następnych chwilach otrzymaliśmy kolejną informację: 4:36. Warto też przy tym zaznaczyć, iż w różnych częściach Polski, wschody Słońca są o innych porach. W następnych próbach, prosiliśmy więc o dokładne sprawdzenie czy aby wyświetlona godzina nie jest wschodem dla Warszawy bądź Gdańska. Upłynęło kilkanaście minut i pojawiły się następne propozycje: 4:17, 4:26 i 5:00 oraz kilka innych. Trudno opisać nasz śmiech, gdy czytaliśmy te informacje. Ogółem, dziesięć różnych osób podało dziesięć różnych wschodów Słońca. Można było od tego zbaranieć! Mętlik informacji dopełniła ostatnia propozycja – 5:12 – autorstwa Sylwii, którą szczerze pozdrawiam, gdyż jak się później okazało, bardzo na to zasłużyła. Zanim jednak do tego doszło, nie mogliśmy zignorować żadnego wschodu Słońca. Rozpiętość była ogromna. Od 4:09 do 5:14 – aż 65 minut ! Oczywisty stał się więc fakt, że musimy zdążyć mimo wszystko na mało realną 4:09, gdyż przegapienia wschodu Słońca bym po prostu nie przeżył. Aż dwie godziny snu zakończyły się pobudką kwadrans po dwudziestej czwartej. Po szybkim śniadanku, ok. 20 minut później wyruszyliśmy. Powietrze było bardzo rześkie, a niebo troszkę zachmurzone. Byliśmy wyposażeni w kilka latarek, których moc pozostawiała wiele do życzenia. Najwygodniejsza w takiej sytuacji była czołówka jednak i ona nie w pełni rozświetlała nam drogę. Jeszcze przed wyprawą rowerową miałem pewien dylemat. W domu leżała latarka wielkości bidonu rowerowego. Jej rozmiar powodował, iż przy ewentualnej wspinaczce musiałbym ją trzymać w rękach, co nie było by zbyt wygodne. Wzięcie jej okazało się bardzo trafną decyzją. Początkowa droga prowadziła szlakiem czarnym. Szedłem nim bodajże dwa lata temu, jednak to Tomek przodował grupie gdyż wszystkie te drogi wokół Zawoi zna jak własną kieszeń. Chodzenie nocą po górach jest specyficzną czynnością. Przede wszystkim nie wolno wybierać się samemu, gdyż jest to równie wielka głupota jak wspinaczka na Giewont w czasie burzy. Dodatkowo nocne wędrówki powinny odbywać się szlakami, które bardzo dobrze znamy. Idąc na przedzie spogląda się przecież na nogi i ścieżkę, a nie na drzewa, na których namalowane są – niewidoczne nocą – znaki. Gdybym wybrał się nocą na szlak, którego nigdy wcześniej nie pokonałem to musiałbym się zatrzymywać, co parę metrów, żeby rozglądać się dookoła w poszukiwaniu znaku. To wydłużyłoby wędrówkę kilkakrotnie, nie mówiąc już o tym, że mnóstwo jest miejsc trudnych do oznakowania. Wtedy zagubienie się nocą w górach jest murowane. Leśny fragment naszej trasy na Babią Górę charakteryzował się dużą ilością błota, które musieliśmy sprytnie omijać. Staraliśmy się przy tym w miarę płynnie rozmawiać, aby zagłuszyć leśne dźwięki, które zwykłego człowieka mogłyby przestraszyć. Świecąc sobie pod nogi, czasem podnosimy głowę bądź rękę w celu poświecenia dalej. „Prawdziwi szczęściarze” zaś w takich momentach ujrzą w bliskiej dali zwierzęce ślepia, od których odbija się światło. Nas taka niewątpliwa atrakcja na szczęście ominęła. Swoją drogą ciekawe jakbyście się wtedy zachowali? Stały marsz wyzwalał w nas sporo ciepła. Niedługo po starcie nastąpił postój na zdjęcie polarów. Krótki rękawek w tej fazie drogi wystarczył. Przed godziną drugą dotarliśmy do schroniska, które wyglądało jak opustoszałe. Drzwi do niego były zamknięte, lecz jeśli ktoś chciałby w nocy na siłę tam wejść to obok drzwi jest dzwonek – można zadzwonić. Ciekawe jakby się wtedy zachował obudzony ze snu właściciel. My takiej bezczelności nie mieliśmy i rozłożyliśmy na jednej z ławek przed budynkiem. Postój trwał pół godziny i warte odnotowania było w nim jedno zdarzenie. Otóż nasze rozmowy wciąż nie ustawały. W pewnym momencie na 2-3 sekundy zapadła cisza. Podczas tych kilku sekund usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk dochodzący z lasu. Nastąpiła nagła konsternacja. Po następnych kilkunastu sekundach uciszania się nawzajem, wsłuchaliśmy się w to „coś” jeszcze raz. Był to dziwny dźwięk trwający może dwie sekundy, który – co najciekawsze – powtarzał się cyklicznie. Ponadto, każda seria tego szmeru wywoływała w nas z jakiegoś powodu śmiech. Po kolejnym uspokojeniu się, nadstawiliśmy ucha, aby zbadać kierunek dochodzenia dźwięków. Chwilę później wszystko już było jasne. To pies pasterski chrapał. Teraz to już od śmiechu się powstrzymać nie mogliśmy. Mniej więcej o 2:20 wyruszyliśmy ze schroniska. Z czasem było bardzo dobrze. Przed wyruszeniem zaś do omówienia zostawała kwestia wyboru drogi. Naturalnie całej pełnoletniej społeczności, która wiedziała o naszej wyprawie, powiedzieliśmy, że idziemy przez przełęcz Bronę, no bo tylko szaleńcy pchali by się w środku nocy na Perć Akademików. W naszej grupie zdania były podzielone. Ostatecznie postawiłem na swoim i wyruszyliśmy najtrudniejszym szlakiem Beskidów na szczyt Babiej Góry. Pogoda, ku naszemu zadowoleniu, poprawiła się. Niebo było rozgwieżdżone, dostrzegliśmy nawet kilka znanych konstelacji m. in. Mały Wóz. Po wyjściu z lasu po raz pierwszy ujrzeliśmy Diablak. Wtedy byliśmy już pewni, że zobaczymy wschód Słońca w pełnej okazałości. Szlak zaczął stwarzać pewne trudności. Był moment, w którym o mało co nie uderzyłem głową w gałąź. Było też mokro i ślisko. Szedłem w zwykłych adidasach, gdyż ciężar brania dodatkowo butów górskich w kontekście powrotu nie brzmiał zbyt lekko. Dotarliśmy do pierwszej serii łańcuchów. Teraz już z każdym krokiem było coraz ciekawiej. Perć Akademików nocną porą Przy stromym podejściu ubezpieczonym łańcuchem ujawniła się nasza dobra współpraca. Pokonałem ten odcinek jako pierwszy, następnie odwróciłem się i oświetlałem moją latarką drogę następnym łazikom. Jak wiadomo punktem kulminacyjnym Perci są klamry i kilkumetrowa ściana. Dotarliśmy do nich po godzinie trzeciej. Nad naszymi głowami niebo było ciemnogranatowe, lecz na wschodzie zaczęła się już formować błękitna łuna. To zwiastowało nadchodzący dzień. Pokonywanie klamer u schyłku nocy należało do przyjemności. Być może to za sprawą ciemności, dzięki której nie było widać przepaści. W tym punkcie nasza współpraca również się powtórzyła, a ponadto klamry okazały się doskonałą okazją do robienia zdjęć. Po pokonaniu ściany przeszył nas zimny ziąb. Królowa wiatrów zaczęła dawać o sobie znać. Szybkie nałożenie polarów okazało się koniecznością. Do szczytu było już tylko kilkanaście minut. Niebieska łuna zaczęła się rozszerzać, pod nią z kolei pojawiały się barwy żółci i pomarańczy. Nocne wspinanie zakończyło się dokładnie o 3:50 kiedy to jako pierwsi tego dnia stanęliśmy na wierzchołku Babiej Góry. Silny wiatr od razu przegonił nas za stertę kamieni. Teraz już pozostawało tylko czekać. Początkowo nie było widać nic oprócz Małej Babiej Góry. Niebieski pas wschodniego horyzontu łączył się z bardzo długą i płaską linią granatu. Stanie na szczycie powoli nas wyziębiało. Była to dobra pora na obiad, którym dziś było – nazwane zresztą przez nas – wojskowe „żarcie” amerykańskie. Charakteryzowało się ono tym, że wystarczyło zalać torbę jakąkolwiek wodą (nawet zimną mineralną), żeby jedzenie zaczęło się samo gotować. Po kilkunastu minutach mogliśmy się delektować ciepłym jedzeniem meksykańskim z fasolką i wieprzowinką. Były także krakersy, a także nachosy w kształcie małych walców. W pewnej chwili do naszej uczty dołączył się jeszcze jeden osobnik. Podszedł do nas znienacka, był całkiem młody, miał duże spiczaste uszy, wielkie ślepia i był cały rudy na wierzchu. Przez chwilę kręcił się wokół nas, nie wydawał się zbyt groźny, zapewne nachodził turystów już nie pierwszy raz. Zanim dobrał się do naszych zapasów musiał przejść obowiązkową sesję fotograficzną. Lis – bo o nim mowa – wyglądał całkiem przyjaźnie. Oswojone zwierzę jadło nam z ręki. Z mych palców, wprost do pyska wziął krakersa. Czekanie na wschód razem z leśnym gościem umiliło nam czas. Tak jak się tego spodziewałem, godzina 4:09 nie wypaliła, kolejne opcje również. W międzyczasie do naszej trójki doszła grupa turystów idących z Krowiarek. Tego dnia wschód Słońca oglądało z Diablaka siedem osób. 1-3) oczekiwanie na magiczny wschód Słońca Zbliżała się godzina piąta i robiło mi się coraz zimniej. W dole migotały się światła Zawoi, zza ciemności wyjawiło się pasmo Policy, nawet Tatry odsłoniły swe najwyższe wierzchołki. Niebo coraz bardziej się zmieniało. Tuż nad pasem granatu na horyzoncie, widniał cieniutki paseczek czerwieni, nad nim trochę szerszy żółty, który stopniowo przemieniał się w błękit. Odwracając się zaś w drugą stronę można było ujrzeć głęboko śpiącą noc. 1-3) tuż przed wschodem Słońca Musiałem nałożyć na siebie narzutę, przeznaczoną pierwotnie do siedzenia, aby nie wychłodzić całkowicie organizmu. Kurtka bardzo by się wtedy przydała. Od kilkunastu minut wpatrywaliśmy się bez ustanku w kierunku wschodnim. Aż w końcu zaczęło się! Dokładnie o 5:10. Ku memu zdziwieniu Słońce nie zaczęło wychodzić z kreski między granatem a czerwienią, lecz z jeszcze niższego pułapu. Wtedy dopiero mogłem zobaczyć jak szybko porusza się to świecące kółko. Magiczna chwila trwała bardzo krótko. Po minucie było już po wszystkim. Na twarzy poczułem pierwsze promienie, dzięki którym zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Podziękowania należą się też Sylwii, która pokazała dziesięciu facetom jak poprawnie należy korzystać z Internetu. 1-2) Pamiętna chwila (godz. 5:10) - Wschód Słońca na Babiej Górze Robiło się coraz jaśniej i ku mojemu zniecierpliwieniu – cieplej. Patrząc w kierunku Tatr cała Orawa wraz jej największym jeziorem były zamglone, widać było tylko wierzchołki powyżej 1900 m Na Diablaku spędziliśmy ponad 2 h. Koło szóstej rozpoczęło się zejście. Po wyjściu zza kamieni wiatr znów o sobie przypomniał. Wiało tak mocno, że podmuchy wywiewały mi łzy. Na szczęście im niżej, tym było lepiej. Na przełęczy Brona promienie były już na tyle silne, że moje zewnętrzne okrycie posłużyło za koc do leżenia. Starczyło na nim miejsca tylko dla trzech osób, toteż ja klapnąłem sobie pod słowackim słupkiem. Prawie przy nim zasnąłem. Spędziliśmy tam koło godziny czasu. Dalsze zejście odbyło już się bez większych historii. Cała wyprawa zakończona po raz kolejny pełnym sukcesem. Tego wschodu z pewnością nigdy nie zapomnę, gdyż tak doskonale utrwaliły go zdjęcia. Przybyliśmy ok. godz. 10:00, kilkadziesiąt minut później byłem już w łóżku, musiałem odespać jak najwięcej by mieć siły na powrót, który też dostarczył paru wrażeń. Wstałem kwadrans po drugiej. Pierwotnie chcieliśmy załadować rowery do PKS-u i spokojnie wrócić do Krakowa. Czas naglił, ponieważ autobus odjeżdżał z Zawoi Policzne o 15:00. Musieliśmy też jeszcze tam jakoś dojechać. Pakowanie odbywało się w pośpiechu. Tym razem nie było już pomocy ze strony taty Tomka, toteż plecak zrobił się cięższy. Po podziękowaniu i pożegnaniu ruszyliśmy. Wtedy była 14:52. Szaleńczy podjazd z dnia poprzedniego zamienił się w kręty i niebezpieczny zjazd. Wjechaliśmy na drogę główną, i znów ta mozolnie pnąca się droga do góry. To było ostre pedałowanie. Już byliśmy tak blisko Policznego, już wjeżdżaliśmy na ostatnią prostą, gdy nagle widzimy, że autobus rusza, zabrakło 300 metrów... Na pocieszenie pozostawał fakt, że następny PKS odjeżdżał o 16:20 z Zawoi Markowa. Niestety, żeby tam dojechać musieliśmy objechać prawie całą wieś dookoła. Przyjemny w tym wszystkim był zjazd główną drogą. Właściwie nie trzeba było robić obrotów nogami, bo rower sam sunął po dobrej jakości asfalcie. W Markowej czekaliśmy prawie godzinę tylko po to, aby przeżyć niemałe rozczarowanie. W międzyczasie jednak naszą uwagę przykuł samochód, w którym szyba od strony przedniego pasażera była całkowicie otwarta. Gdyby takie autko było w Krakowie, to po pięciu minutach już by go nie było. Poraża niesamowita głupota kierowcy, a przede wszystkim pasażera tego samochodu. W środku pojazdu, na siedzeniu leżał jakiś atlas oraz długopis. Wzięliśmy ten ostatni i napisaliśmy mały liścik, w którym zawarte było dużo ironii i sarkazmu. Później czas przyszedł na rozczarowanie. Otóż duży PKS okazał się zwykłym busem. Nie było wyjścia. Musieliśmy udać się w długą i męczącą podróż do Makowa Podhalańskiego, gdzie chcieliśmy złapać jakiś pociąg. Najmniej przyjemna w tym wszystkim okazała się jazda krajową „28”. Na stacji PKP na nasze głowy poleciał kolejny kubeł zimnej wody. Pociągi do Krakowa odjeżdżały kwadrans po czwartej i siódmej. Tymczasem była 17:20... Po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów ruchliwymi drogami nie mogliśmy dać za wygraną. Pobliski dworzec autobusowy niestety, również rozwiał nasze nadzieje na koniec wyprawy rowerowej. PKS do Krakowa odjechał pół godziny temu... Koniecznością stało się pokonanie dodatkowych kilometrów. Sucha Beskidzka powitała nas kolejnymi „doskonałymi” nowinami. Autobus do Krakowa odjeżdżał za półtorej godziny. Takie czekanie było bezsensowne... Przegraliśmy już 5 bitew. Dwie w Zawoi, dwie w Makowie i jedną w Suchej – to jednak nie był koniec wojny. Pozostawała absolutnie jedna i ostatnia możliwość, a mianowicie dworzec kolejowy. Stoi on trochę na uboczu miasta i jest oddalony od jego centrum. Patrzyłem tylko wciąż na mój licznik jak bije już ponad setkę. Wjechaliśmy na teren dworca niespodziewanie od tylnej strony. Wiązało się to z przejazdem przez boczne perony gdzie wjazd był zabroniony. Później nawet zwrócono nam za to uwagę. Po wejściu do hallu gorączkowo odnalazłem rozkład jazdy i mogłem tylko zakrzyknąć Alleluja! Pociąg odjeżdżający o 18:12, który już stał na peronie. Bilet kosztował 10 zł + 4 zł za przewóz roweru. Z wielka ulgą wsiadamy do pociągu, który zgodnie z planem ruszył i jechał bardzo długo nie zatrzymując się na żadnej stacji. Wywołało to nasze zdziwienie, gdyż była to relacja o statusie normalnej. Pociąg nie zatrzymał się nawet w Skawinie. Tak więc był to strzał w dziesiątkę. Po Suchej Beskidzkiej kolejną stacją był dopiero krakowski Płaszów. Ponadto jazda odbyła się bez większych postojów i zajęła nie co ponad godzinkę. Szczerze mówiąc, PKP zasłużyło tutaj na pochwałę. Powrót mile mnie zaskoczył. Na Dworcu Głównym nastąpiło podziękowanie i pożegnanie. Oboje byliśmy napełnieni widokami oraz pozytywną energią. Bilans dwudniowej wycieczki wyniósł prawie 121 km pokonanych rowerem, w nieco ponad 7 h + 16 km w górach. Była to kolejna wyprawa, która przejdzie do historii. Po raz kolejny muszę podkreślić, że te wakacje to jakiś kosmos, którego nigdy wcześniej nie przeżyłem. Sam już nie wiem, która wyprawa była najciekawsza, po prostu wszystkie są wspaniałe, a przecież to dopiero połowa wakacji... Podziękowania dla Tomka i Sebastiana za wspaniałą fotograficzną robotę. :)
File: Babia Góra - wschód słońca, 20230304 0621 3032.jpg. From Wikimedia Commons, the free media repository. Jump to navigation Jump to search
Masyw Babiej Góry dobrze widoczny jest z Tatr, czy innych sąsiednich pasm górskich. Jego charakterystyczna czapa wierzchołkowa jest łatwo rozpoznawalna, nawet, jeśli tylko widoczny jest sam czubek. Najwyższy punkt masywu, zwany Diablakiem jest doskonałym punktem widokowym, według mnie najlepszym w górskiej części Polski. Dlatego górę tę zwaną z racji swej wybitności Królową Beskidów odwiedzam bardzo często, chyba właśnie na nią zanotowałem najwięcej wejść, o każdej porze roku zresztą. Jest to najwyższy szczyt całych Beskidów Zachodnich, poza Tatrami najwyższy szczyt w Polsce i drugi co do wybitności (po Śnieżce). Jednak ta niezwykła góra mimo, że przyciąga olbrzymie rzesze turystów niechętnie odsłania swe pełne magii uroczyska i wspaniałe panoramy ze szczytu. Dlatego nazywana jest też Matką Niepogody. Na dziesięć moich wejść, tylko nieliczne były w pełni widokowe. Najwyższy wierzchołek, Diablak, odznacza się wybitnymi walorami widokowymi. Roztacza się z niego panorama na wszystkie strony, obejmująca Beskid Żywiecki, Śląski, Mały, Makowski, Wyspowy, Gorce, Kotlinę Orawsko-Nowotarską, Tatry oraz góry Słowacji na czele z Małą Fatrą, czy Górami Choczańskimi. Babia Góra widziana z Sokolicy Pochodzenie nazwy Babia Góra tłumaczą liczne legendy ludowe. Jedna z nich mówi, że jest to kupa kamieni wysypanych przed chałupą przez babę – olbrzymkę, według innej to kochanka zbójnika, która skamieniała z żalu widząc, jak niosą jej zabitego ukochanego. Według innych legend nazwa góry pochodzi od tego, że w jaskiniach pod tą górą zbójnicy ukrywali swoje branki. Masyw Babiej Góry rozciąga się od Przełęczy Jałowieckiej Północnej po przełęcz Krowiarki. Wyróżniają się w nim dwa wybitne wierzchołki; Diablak ( 1725 m) i Mała Babia Góra (1517 m), ale w głównej grani topografowie wyróżniają jeszcze wiele pomniejszych wierzchołków, grzbietów i przełęczy. Partie wierzchołkowe pokrywa największe w całych polskich Beskidach Zachodnich rumowisko skalne zwane Rumowiskiem Babiej Góry. Najpopularniejszym szlakiem na szczyt jest wejście z przełęczy Krowiarki. Dawniej przełęcz nazywana była Lipnickim Siodłem lub Przełęczą Lipnicką. Na przełęczy znajduje się polana Krowiarki, na której aktualnie trwają prace wykończeniowe przy nowym parkingu. Ten stary, znajdujący się poniżej, w sezonie letnim nie był w stanie pomieścić wszystkich aut. nowy parking na Przełęczy Krowiarki Przełęcz ta stanowi najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęcz górską Beskidów Zachodnich. Przed II wojną światową rozpoczęto budowę szosy, zrealizowano odcinek z Zubrzycy Górnej na przełęcz Krowiarki. Przy budowie tego odcinka w 1938 pracował w Junackim Hufcu Pracy Karol Wojtyła (był wówczas studentem). Upamiętnia to obelisk na polanie Krowiarki. Na polanie jest punkt sprzedaży biletów wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego, punkt informacji turystycznej, bufet oraz także symboliczny grób prof. Zenona Klemensiewicza, który zginął w katastrofie lotniczej na Policy w 1969. Przełęcz Krowiarki jest także ważnym węzłem szlaków turystycznych: to tu znajduje się koniec szlaku ze Skawicy przez Policę i Cyl Hali Śmietanowej – ostatniej wycieczki górskiej Karola Wojtyły przed wyborem na papieża (informuje o tym również tablica ustawiona na przełęczy). Właśnie stąd o czwartej w nocy ruszyliśmy z moją ekipą na spotkanie przygody. Szlak z przełęczy do schroniska na Markowych Szczawinach jest wciąż zamknięty z powodu remontu i dostosowywania trasy dla potrzeb osób niepełnosprawnych. ścieżka na Sokolicę z Krowiarek W planie nocnej eskapady było wyjście na wschód słońca na Babiej Górze. Te spektakle na niegościnnym wierzchołku Diablaka obrosły już legendą. To najlepsze miejsce do obserwacji takich cudownych zjawisk! Odnowiona czerwona trasa jest obecnie bardzo wygodna. Zrobiono nowy chodnik i teraz dojście do celu zajmuje około 2,5 godziny. Jedyną trudnością były oblodzenia w lesie, ale daliśmy radę bez raków. Już po dojściu na Sokolicę, gdy zobaczyłem gwiaździste niebo wiedziałem, ze czeka nas niezwykły spektakl. Wychodząc coraz wyżej i zdobywając kolejne kulminację, tj. Kępę i Gówniaka coraz wyraźniej zdawaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy ponad chmurami. To gwarantowało mega doznania na szczycie i tak się stało. Wszystkie szczyty po drodze są obecnie fajnie ogrodzone i stanowią ciekawe punkty widokowe. Mimo jesieni powyżej Sokolicy znaleźliśmy się w strefie zimy. Śniegu jeszcze było niewiele, ale przeróżne formacje jakie utworzyła Matka Natura w kompilacji zimowej wykorzystując przyrodę i martwą naturę przyprawiały bez przerwy o zachwyt. W pełni podziwiać mogliśmy je dopiero przy schodzeniu w dół tą samą trasą, już za dnia. Diablak widziany z okolic Gówniaka W samą porę, czyli przed oczekiwanym wschodem wyszliśmy na szczyt Diablaka – kulminacji Babiej Góry. Na górze było około trzydziestu osób i wszyscy byliśmy świadkami niesamowitego widowiska, gdy tarcza słońca powoli wyłaniała się za horyzontu oświetlając wierzchołki Tatr. Byliśmy jak na atolu- samotnej wyspie, a dookoła nas morze chmur, które przesuwało się jak fale na morzu… nie ma chyba piękniejszego widoku w górach niż bycie nad chmurami, tak blisko nieba pełnego gwiazd. Babia Góra pokazała swoje najcudowniejsze oblicze, jak dobra królowa, która zdecydowała się dać nam magiczną audiencję! O dziwo, nawet wiatr, który uwielbia tutaj urządzać swoje harce, tym razem był łaskawy. W promieniach słońca było całkiem ciepło. Chmury utworzyły biały pomost, który zachęcał do wędrówki w stronę Tatr, których szczyty zapłonęły czerwoną łuną! Ze szczytu poza Tatrami widzieliśmy tylko wierzchołki Małej Fatry, Wielkiego Chocza, Pilska oraz Małej Babiej Góry. Cała reszta była przykryta gęstą pierzynką chmur. Było tak bajecznie, że żadne słowa tego nie oddadzą więc niech przemówią zdjęcia z wycieczki. W 1954 w masywie Babiej Góry utworzono Babiogórski Park Narodowy. W uznaniu niezwykłych walorów przyrodniczych Babiogórski Park Narodowy został wpisany w 1977 przez UNESCO na listę światowych rezerwatów biosfery. wschód słońca widziany z Babiej Góry i morze chmur Była to moja dziesiąta wyprawa na tą majestatyczną górę, zdecydowanie najwspanialsza ze wszystkich! Wiem, że wrócę tu wkrótce, tym razem w środku zimy. Zejście w dół po dwóch godzinach pobytu w tej baśniowej krainie było długie i nieśpieszne. Bo po co się śpieszyć do codzienności? Chcieliśmy przedłużyć nasze chwile szczęścia do oporu. Wędrówka po śniegu była bardzo przyjemna, dopiero w lesie , na lodzie trzeba było bardzo uważać. Ale najgorszy był powrót samochodem po nieprzespanej nocy do domu… Nasz kierowca był jednak bardzo dzielny! Wiem, że warto było zarwać tę noc, bo przecież dla takich radosnych i niesamowitych chwil żyjemy. Każdemu polecam choć raz przeżycie takiego widowiska w górach! Na koniec zapraszam do fotorelacji z wypadu i na krótki film. Dziękuję Amelce, Madzi, Arturowi oraz Mariuszowi za wspólne przeżywanie tej górskiej magii! Z górskim pozdrowieniem Marcogor
Later, in 1954, the Babia Góra National Park ( Babiogórski Park Narodowy) was established with an area of 17.04 km 2. In 1976 it became one of the first Biosphere Reserves in the world. For a long time Babia Góra National Park was the smallest of the Polish national parks. In 1997 it was enlarged to 33.92 km 2 and a buffer zone was created

Kalendarz z imieninami,fazami księżyca i rocznicami na każdy dzień. Wschód i zachód słońca 2023 Dzisiaj: Wschód słońca 07:06 | Zachód słońca 15:53

. 234 97 493 116 242 317 296 350

babia góra wschód słońca godzina