Niby nic takiego, w mieście pusta droga Nocne loty, wódka w bramie, w końcu nikt nie woła Łajzy, półbogowie, żaden sobie już nie ufa Ma na myśli budę i spuszcza je z łańcucha I niby nic takiego, jedna noc Niby nic wielkiego, jedna noc I niby nic ważnego, jedna noc Niby nic, a jednak... Niby nic, a jednak... Miasto śpi, ulic styk, jedna z klisz, świata strych Niby nic, jeden dzień, niby nic, a jednak... A jednak... Niby nic takiego, dzień jak w negatywie Gęsia skórka, miękki łuk twój, ja spode łba łypię Gdy Cię gryzę w szyję, Ty udajesz, że nie boli Zasypiamy, kiedy budzą się żurawie, domy I niby nic takiego, jeden dzień Niby nic wielkiego, jeden dzień I niby nic ważnego, jeden dzień Niby nic, a jednak... Niby nic, a jednak... Niby nic, jedna noc... Niby nic takiego Niby nic, jeden dzień... Niby nic, a jednak... A jednak... Niby nic takiego, niby nic Niby nic wielkiego, niby nic Niby nic ważnego, niby nic Niby nic, a jednak, niby nic, a jednak
EMOCJE. NIBY NIC, A JEDNAK… Świat wokół nas pędzi bez opamiętania. Sami również dajemy się porwać rzeczywistości. Coraz trudniej zatrzymać się, poświęcić chwilę swoim dzieciom, sobie samemu, być razem i próbować zrozumieć drugiego człowieka. My dorośli często mamy problem z wyjaśnieniem tego, co się z nami dzieje.
Gdzie na co dzień szukać inspiracji? Z pewnością nie w naszych porażkach, prawda? Znalazł się jednak ktoś, kto to stwierdzenie stara się obalić. Erik Kessels, współzałożyciel i dyrektor kreatywny międzynarodowej agencji reklamowej KesselsKramer stara się otworzyć nasze oczy na możliwość znalezienia weny, motywacji do działania w najprostszych, przyziemnych i często niedocenianych pozycja wydawnictwa Insignis, to prawdziwa perełka, pozycja jedna na milion. „Ale wtopa!…” to poradnik dla ludzi kreatywnych, dla osób wypalonych, dla amatorów i profesjonalistów. Autor odkrywa w błędach i porażkach sposoby na zwycięstwo, a czyni to na przykładzie obrazów i Stuart, Hans Eijkelboom, czy Kurt Caviezel, to nazwiska które mogą wam nic nie mówić. Sam nie znałem ich przed lekturą, a okazało się, że w bardzo prostych, a dla wielu także brzydkich, zdjęciach można zobaczyć prawdziwą sztukę, a nie babola. Zdjęcia owadów, które przypominają giganty, palce zasłaniające fragmenty fotografii albo kolaże zdjęć z psami. Erik Kessels uświadamia nam, że nie powinniśmy oceniać niczego na pierwszy rzut oka. Tam gdzie ktoś widzi porażkę, ktoś inny może znaleźć swoje to niecałe 170 stron, które można przeczytać w ciągu godzinki. W dużej mierze składają się na nią ilustracje, ale nie stanowią one jej głównego elementu. Równie ważne co zdjęcia są słowa autora, który w swobodny sposób, niekiedy nadużywając podniosłych zwrotów, stara się podkreślić ich znaczenie oraz wartość . Mogłoby się wydawać, że próbuje on wzmocnić przesłanie swojej pozycji przez cytowanie Samuela Becketta, Trumana Capote, czy Winstona Churchilla, ale tak naprawdę stara się otworzyć nasze oczy. W otaczającej nas rzeczywistości, w naszej codzienności, w tym co zwyczajne możemy odnaleźć Erika Kesselsa porażka, to szansa. Szansa na sukces. Wystarczy jedynie przybrać nowy, inny punkt widzenia, choć samo w sobie nie jest to najłatwiejszym zadaniem. Każdy kto sięgnie po „Ale wtopa!…” zgodnie z dalszą częścią długiego tytułu, dowie się „jak zamieniać błędy w idee oraz inne porady z zakresu owocnego ponoszenia porażek”. Trzeba tylko wykonać pierwszy krok.
2020-11-04 - Odkryj należącą do użytkownika Zielona Fala tablicę „Niby nic a jednak coś” na Pintereście. Zobacz więcej pomysłów na temat ogrody, ogrodnictwo, ogród.
Autorzy książek o wychowaniu, rozumieniu czy wspieraniu dzieci w rozwoju koncentrują się przede wszystkim na treściach kierowanych do rodziców. W książkach Cathreine Dolto znajdziemy coś innego – są one bezpośrednio kierowane do dzieci. Pomagają im lepiej rozumieć siebie, swoje emocje i zachowania a tym samym lepiej radzić sobie z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi świat. Jedną z takich książek jest książka pt. – “Emocje. Niby nic, a jednak…” Znajdziemy w niej opis emocji oraz uczuć, jakie doznają dzieci. Głównie tych, które są “kłopotliwe” a ich ekspresja często powoduje u rodziców chęć tłumienia, jednocześnie uznając swoje dzieci za “niegrzeczne”. Autorka podzieliła każdy rozdział książki na dwie części. W pierwszej opisuje konkretne uczucie, emocję, zachowanie, w drugiej wciela się w książkową bohaterkę, nazywając się dr. Cat i kierując się bezpośrednio do dziecka wyjaśnia małemu czytelnikowi co oznacza pojawiające się uczucie i dlaczego ma ono wpływ na zachowanie. Książka jest kierowana do młodszych dzieci. Jednakże uważam, że nawet jeśli dziecko potrafi samo czytać warto przeczytać ją razem z nim. Dzięki temu można odnieść daną, przykładową sytuację opisaną w książce do podobnej, która zdarzyła się w naszym życiu, w naszej rodzinie. Z pomocą rodzica będzie to dla dziecka o wiele łatwiejsze. A także bardzo pomocne. W poszczególnych rozdziałach książki znajdziemy: Uczucia i emocje – autorka w ogólny sposób opisuje emocje i uczucia, porównując je do fal, które zalewają serce. Co oznacza, że pojawiają się nagle i nie da się ich powstrzymać. Pisze o tym, że czasem możemy mieć mieszane uczucia względem jakiegoś zdarzenia. Pokazuje, że każde uczucie jest ważne i nie należy go tłumić. Złość – uczucie złości często powoduje u rodziców przerażenie. Nie chcą, by ich dziecko się złościło. W złoszczącym się dziecku drzemie wielka siła. Podoba mi się, jak w książce autorka porównuje złość dziecka do zwierzęcia – jedno w czasie złości przypomina wściekłego goryla, drugie rozdrażnioną tygrysicę. Pomyśl, jakie zwierzę przypomina Twoje dziecko, gdy się złości? Grzeczne, niegrzeczne – Rodzice często nadają takie etykiety swoim dzieciom, jakby one miały być lekarstwem na każde “nieodpowiednie zachowanie”. Często pod tą powłoką grzeczności czy niegrzeczności kryje się coś znacznie głębszego – uczucie, czasem jest to ogromna chęć na niezrobienie (lub zrobienie) czegoś a czasem niechęć. Warto przekonać się co takiego sprawia, że nasze dziecko zachowuje się właśnie w taki sposób a także pomóc i jemu to zrozumieć Kłamstwa – dlaczego dzieci kłamią i czy to, co robić to naprawdę kłamstwo. A może to jest niewiedza? Może bujna wyobraźnia? A może chęć ochrony siebie albo innych? Albo po prostu branie przykładu z dorosłych? Ten rozdział z pewnością pomoże zrozumieć dziecku istotę kłamstwa. Bardzo gorąco polecam książkę Catherine Dolto – “Emocje. Niby nic, a jednak…” Do wspólnego czytania. Będzie ona świetnym wstępem do szczerej i otwartej rozmowy, pomoże zrozumieć i wyjaśnić dlaczego dzieci zachowują się w konkretny sposób i jaki wpływ na to mają uczucia, jakich doznają. Catherine Dolto, Colline Faure-Poiree – “Emocje. Niby nic, a jednak…” Tłumaczenie – Agnieszka Abemonti – Świrniak. Wydawnictwo – Znak emotikon, 2020. Dziękuję Paulinie za przesłanie egzemplarza recenzenckiego książki. Zapraszam na mój Facebook, na którym ostatnio jest trochę mniej wesoło oraz Instagram, który pozostał taki, jak zawsze, dzięki temu, że nigdy nie był WOW 😉
Jestem prośbą. Wysłuchaj mnie. Jestem liczbą mnogą Historii pomiędzy wierszami Jestem pauzą Po słowach mówionych nie tym tonem Jestem wykrzyknikiem Przeciw lekceważeniu,niezrozumieniu i ciszy Jestem czasem Trzema kropkami,które kapią na kartkę To moja broń i klęska w walce z tobą Jestem obezwładnieniem I zauroczeniem tęczą…
Opis Opis Pedagogika Montessori uczyła dzieci samodzielności przez działanie, podejście Juula – pokazywało, jak ich słuchać. A metoda Dolto – pomaga dzieciom zrozumieć siebie. Naucz dziecko samodzielnie rozpoznawać i nazywać zjawiska, które wstrząsają jego małym światem, a już nigdy nie będziesz musiał czy musiała się tego domyślać. Dzięki metodzie Dolto twoje dziecko odkryje, że: kiedy się czegoś boi, to czasem kłamie, kiedy kogoś bije, to wcale nie znaczy, że jest niegrzeczne, kiedy rzuca się na podłogę, to znak, że za dużo się wokół niego dzieje. a wy będziecie mieć więcej czasu na uważne bycie razem. Tu i teraz. Rodzicielstwo uważności to odpowiedź na pędzący świat. Powyższy opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe ID produktu: 1237893816 Tytuł: Emocje. Niby nic, a jednak... Autor: Catherine Dolto , Faure-Poiree Colline Tłumaczenie: Abemonti-Świrniak Agnieszka Wydawnictwo: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak Język wydania: polski Język oryginału: francuski Liczba stron: 112 Numer wydania: I Data premiery: 2020-03-25 Rok wydania: 2020 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 35 x 6 x 172 Indeks: 34387979 Recenzje Recenzje Dostawa i płatność Dostawa i płatność Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez empik. Catherine Dolto Faure-Poiree Colline Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane
Alicja staje się coraz większa. Gdy zostaje wezwana na świadka, przewraca całą radę przysięgłych, która składa się z dwunastu stworzonek. Dziewczynka mówi, że nie wie nic w tej sprawie. Królik stwierdza, że pojawił się nowy dowód. Na dokumencie nie ma podpisu Waleta, a jednak Król stwierdza, że oskarżony jest winny.
XVIII OGÓLNOPOLSKI KONKURS LITERACKI ,,ŚCIEŻKI MOJEGO ŚWIATA 2020 ,,Niby nic, a jednak coś” Mum Patryk Czy sport to zawsze zdrowie? Dedykacja Dziękuję i dedykuję moją nagrodę najlepszej wychowawczyni języka polskiego Pani Marii Ciosek Głogów 2020 Witam serdecznie. Mam na imię Patryk, ukończone 18 lat i na samym wstępie dziękuję za możliwość podzielenia się swoimi przeżyciami z mojego krótkiego, aczkolwiek bardzo intensywnego życia. Traktuję swoje wystąpienie jako swoisty pamiętnik i przestrogę dla podobnych mnie, którym życie nie szczędziło tragicznych niespodzianek. Przejdę od razu do rzeczy. Szczególnie do tego, czego do dziś żałuję. Wczesna dojrzałość Za wcześnie poczułem się dojrzały. Już od najmłodszych lat chciałem się przypodobać kolegom, zyskać ich szacunek. Niestety, to nie było tak. Wszystko było fałszywe, posłużono się mną, wyzyskano. Zaczęło się picie, oczywiście na mój koszt, potem na siłę doszukiwanie się u mnie problemów, straszenie, grożenie, zwłaszcza, gdy już nie miałem pieniędzy. A miałem wówczas dopiero czternaście lat. Pewnego razu, mój niby dobry kolega zaproponował pójście na mecz. Niczego nie podejrzewając, zgodziłem się. I to był początek mojej nieszczęśliwej przygody, która trwała przeszło trzy lata. Na początku nie żałowałem chwil spędzanych na stadionach, ale potem przyszły momenty, które chciałbym wymazać z pamięci. W miarę upływu czasu przed meczem trzeba było się zaprawić i to konkretną ilością alkoholu. I w pewnej chwili spostrzegłem, że piję coraz więcej i coraz częściej. Zaczęło się lekceważenie szkoły, pojawianie się w niej kilka razy w roku, nawet z wódką w plecaku. Ja nie wytrzymywałem ze szkołą, szkoła nie wytrzymywała ze mną. Znalazłem się w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. Tęsknota za domem, rodziną, dziewczyną i co też ważne – za meczami, okazała się zbyt duża. Uciekłem. Znów byłem na wolności, lecz zachłysnąłem się nią. Jeździłem na mecze, za każdym razem piłem. Poznałem nową dziewczynę, która mieszkała 65 km. ode mnie. Na początku było fajnie. Pierwsze, drugie i kolejne spotkania. I tak co tydzień. I to był początek kłopotów. Problem pojawił się, gdy ważniejsze stały się mecze i alkohol. Nigdy nie przyznawałem, że wina leży po mojej stronie. Wszyscy byli winni, tylko nie ja. Po czterech miesiącach mój ,,idealny” związek zaczął się sypać jak domek z kart. Znalazłem się w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. Znów uciekłem. Pojawiłem się wieczorem u byłej dziewczyny. Spędziłem u niej dwa tygodnie, ale z powodu ciągotek do alkoholu nie zakotwiczyłem się na dłużej. Zaczęły się kłótnie, dostałem alternatywę – albo ona, albo alkohol. Na tamten okres czasu wybór był prosty. Podjąłem decyzję, bo zrozumiałem, że mecze i imprezki to moje ulubione zajęcie. Myślałem nawet o treningach, ale znów w paradę wszedł alkohol. Wchodziłem nawet pijany na mecze. Pewnego razu postanowiłem, jak zwykle przed meczem, udać się do sklepu po alkohol. Kupiłem bez problemu to, co chciałem, mimo mojego młodego wieku. Jak każdy, już wtedy alkoholik, nie zachowałem umiaru, osiągnąłem apogeum i skończyło się nieprzyjemnie. Z wyjazdu do Wrocławia zostały mi strzępki pamięci i nieuregulowany rachunek za izbę wytrzeźwień. Ledwo żywy słuchałem wyrzutów rodzicielki. Niestety, nic sobie z tego nie robiłem, nie wyciągnąłem wniosków. Powtórzyłem sytuację, dodatkowo z użyciem środków odurzających. Nieprzemyślana sytuacja doprowadziła do zatrzymania na 48 godzin w izbie dziecka. Skończyło się sprawą w sadzie, z którego już nie wróciłem do domu. Dziś zastanawiam się nad kluczowym problemem, błędem, który skutkował utratą wolności i moją obecną sytuacją – umieszczeniem w zakładzie poprawczym, nie wspominając utraty zdrowia. Pewnego razu a dokładnie na początku 2018 roku miałem wypadek, wydarzenie, które omal nie przypłaciłem życiem. Otóż wpadłem na pomysł, nie pierwszy i nie ostatni – aby się napić. Wszystko układało się po mojej myśli. Lecz do pewnego momentu. Wracając do domu w stanie upojenia zastałem drzwi zamknięte. Zacząłem dobijać się do sąsiadów, naciskając każdy guzik domofonu. Gdy to nie przyniosło efektów, rozbiłem szybę w drzwiach. Po chwili byłem wewnątrz, w mieszkaniu. Zadowolony, odsapnąłem. Niestety, nie na długo. Zjawiła się zawiadomiona przez sąsiadów policja. Skończyło się tym, że w jakiś bliżej nieokreślony sposób znalazłem się za oknem z nogami opuszczonymi w dół. Gdy policjant doskoczył do mnie, prawdopodobnie, aby mnie ściągnąć z okna wykonałem gwałtowny ruch, który był prawdopodobnie spowodowany strachem i obsunąłem się. Jeszcze zdążyłem złapać się rękami ramy okiennej. Niestety, nie miałem na tyle siły, aby udźwignąć ciężar swojego ciała. Wierzgałem nogami, ale pomimo prób wspięcia się i pomocy w postaci wciągania mnie do góry przez , spadłem na dół. A było to czwarte piętro. Toteż i szanse na przeżycie marne. Ale mnie się udało. Do tej pory nie wiem, komu zawdzięczam życie. Może dlatego, że upadłem na trawnik, może, może, może… może głupi ma szczęście? Jedno jest pewne, że żyję i mam się całkiem dobrze. Pewnie mam jeszcze wiele misji do spełnienia. Zabrano mnie do szpitala, gdzie niedzielny poranek przywitał mnie kacem, mocnym bólem potrzaskanego barku i stłuczonego prawego płuca. Poniedziałek – operacja. Ból nie do wytrzymania. Potem długi sen i znów bolesne przebudzenie. I tak kilka dni – morfina – przebudzenie, znów długi sen. I tak mimo odwiedzin rodziców, którzy bali się straty jedynego syna, sprawiającego im przecież tyle problemów trwałem nadal. Po kilku dniach opuściłem szpital ale tylko dzięki mamie, bo sam nie postawiłbym nawet jednego kroku, taki byłem słaby. Oddychanie sprawiało mi kłopot, miałem duszności z powodu stłuczenia płuca. Tak mordowałem się cały miesiąc. Po tej akcji obiecałem sobie, ze nic więcej takiego mi się nie przytrafi. Definitywnie kończę z alkoholem. Minęło trochę czasu. Zacząłem spokojnie, od piwa, w dalszej kolejności przyszły eksperymenty z używkami. Ale brakowało mi jednej rzeczy … a mianowicie alkoholu, który przez cały okres mojego młodego życia był w nim obecny. Co było dalej? Wstyd opowiadać. Uderzam się w piersi Nikogo nie obwiniam za dzisiaj za swoje błędy i za to, że dzisiaj jestem tu, gdzie jestem. To na własne życzenie, sam spróbowałem, sam wpadłem w nałóg. A tak kiedyś chciałem zaimponować kolegom i fajnym dziewczynom. Tymczasem, jak widzę, zrobiłem z siebie debila. Zauważyłem, jak bardzo się moje życie zmieniło. Jeszcze kilka lat temu siedziałem na działce z koleżanką. Było miło. Teraz siedzę sam na sam ze swoimi myślami. Żałuję, że nie mogę cofnąć się w czasie. Przykro mi, że moja mama nie może być ze mnie dumna, ale przecież ja sam nic w tym kierunku nie robiłem. Teraz więc próżne moje zdziwienie, przecież to ja sam wybrałem taką drogę. Ale nigdy nie chciałem się przyznać do porażek i błędów życiowych. Przecież byłem egoistą, który nie widział nikogo poza swoją osobą. Zbyt często krzywdziłem ludzi, zarówno słowami, jak i czynami. Alkohol zmienił moje myślenie do tego stopnia, że sam uwierzyłem w rzeczy, które nie były prawdą, coś na wzór powiedzenia – ,,kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Chyba wziąłem to zbyt dosłownie, bo zamiast być sobą, bardzo często przybierałem różne pozy i byłem inną osobą, niż obecnie. Robi mi się przykro, że byłem takim człowiekiem, który zamiast zajmować się rodziną, dziewczyną i szkołą, zajmował się piciem, meczami i imprezami. Najważniejsze było dla mnie, aby ukoić ból alkoholem i używkami. Niestety, innego sposobu nie znałem, ani też nie starałem się znaleźć. To wydawało mi się słuszne. I tak pogrążałem się coraz bardziej. Ale alkohol ma to do siebie, że psuje pamięć. Ja to czuję, moja pamięć dziś szwankuje. Dziś widzę, że moi znajomi kończą szkoły, robią prawa jazdy, nawet zakładają rodziny, mają swoje hobby. A ja co? Moje marzenia, dążenia i działania Zawsze chciałem znaleźć sobie dziewczynę na stałe, jak wielu moich znajomych. Rzecz w tym, że nigdy przez alkohol nie mogłem się zrealizować i nie widziałem winy w sobie. Może to pierwsza oznaka dojrzałości? Dziś mam całkiem inne myślenie. W końcu mam szansę wyjść na prostą. Kilka lat wcześniej nikt by nie pomyślał, że może to wszystko skończyć się w ten sposób. Dziś kończę szkołę i staram się nie myśleć o przeszłości, ale nie da się od tego uciec. Wspomnienia pozostają jak blizny na ciele już na cale życie. Cały czas staram się wyjść na prostą. Uczęszczam na spotkania AA, które odbywają się co dwa tygodnie w zakładzie. Chcę zacząć nowy etap w swoim życiu, a o tamtym zapomnieć. Po wyjściu stąd zamierzam kontynuować naukę, a po kończeniu szkoły znaleźć pracę i pomagać rodzinie. Powracają wspomnienia Przypominam sobie wiele przykrych sytuacji, które na dobre utkwiły w mojej pamięci. Zawsze miałem pecha. Dość często okazywało się, że moje kontakty z ludźmi, na których mi zależało niszczył mój egoizm. Zawsze wszystko musiało być po mojej myśli, nie dopuszczałem do świadomości, że może być inaczej, nie liczyłem się z niczym. Dziś życie mnie wyprostowało i żałuję, że nie byłem przykładnym synem. Z jednej strony chciałem się zmienić, z drugiej nie potrafiłem. Bez picia nie potrafiłem funkcjonować, czy to z kolegami, czy z dziewczyną, czy nawet sam. Każdy mój dzień wyglądał podobnie; budziłem się pijany, wychodziłem obierając kierunek najbliższego sklepu, dwa piwa na kaca, i dalej, aż mój organizm odmówił przyjmowania dalszych dawek. Każdy dzień uatrakcyjniałem jakąś używką. Nie było chwil z rodziną. Zastanawiałem się, dlaczego przeżyłem upadek z okna. Wiele osób pytało mnie, dlaczego piję. Za każdym razem zbywałem ich sloganami ,,bo lubię” bądź ,,mam ochotę” i tak to się toczyło. Picie stało się dla mnie już męczące i mega uciążliwe, niestety, moja rozłąka z piciem była niemożliwa. Pamiętam, jak wiele osób ostrzegało mnie, że to wszystko źle się skończy, jeśli się nie ogarnę. Ja myślałem, że tylko mnie straszą. Miałem wszystko w głębokim poważaniu, wyzbyłem się uczuć, byłem zimny jak lód. Wychodziłem po cichu z domu, wracałem całkowicie pijany śpiewając piosenki klubowe. Był taki okres, że nie miałem ochoty pić na mieście, wiec robiłem to na klatce chodowej. Sąsiedzi, widząc to, często nawet słowem się nie odzywali. Przypuszczam, że było to podyktowane strachem przed kolejną awanturą, której za wszelką cenę chcieli uniknąć. Czułem się osamotniony, czułem w środku pustkę. Nie rozmawiałem o tym z nikim, nawet z rodzicami. Do dziś alkohol zostawił ślady na mojej psychice. Mam tak, że nawet teraz mi go brakuje. Tak działa uzależnienie. Tak blisko, a tak daleko Dwa miesiące przed poprawczakiem znalazłem się w psychiatryku w Bolesławcu. Wielokrotnie zastanawiałem się, jaki jest sens mojego życia. Przecież cały czas miałem tylko pecha. Jak się później okazało, to właśnie przez alkohol nie potrafiłem dostrzegać szczęścia. Zacząłem się nawet zastanawiać nad zakończeniem tego epizodu, jakim było moje nieszczęsne życie. Nie pomyślałem, co mogliby czuć moi rodzice. Do tej pory mniemałem, że moje życie, to moja sprawa. Popełniałem błąd za błędem wypowiadając słowa, których do dziś żałuję. Działałem na własną niekorzyść. I tak, w przeciągu kilku lat z pracowitego, miłego, fajnego chłopaka stałem się nieznośnym egoistą, kłamcą i człowiekiem, któremu na nic niczym nie zależy. Wielokrotnie pytany jak sobie wyobrażam dalsze życie, odpowiadałem: ,,jakoś to będzie”, ,,jakoś dam radę”, ,,mam to gdzieś”. Kto by pomyślał, że tak się zmienię? Lata lecą, ja zmądrzałem. Dziś walczę z nałogiem, który doprowadził mnie do utraty człowieczeństwa, a wielu innych nawet do śmierci. Wielokrotnie biłem się z myślami, co by było, gdyby… Na cale szczęście, pomimo tych rzeczy, które zrobiłem, nikt nie doznał poważniejszego uszczerbku. I choć nadal jest mi ciężko, to myślę, że najgorsze jest za mną. Wiem, że mogę spokojnie budować przyszłość i to tymi samymi rękami, którymi jakiś czas temu tyle zniszczyłem. Codziennie mam w głowie jedną, najważniejszą myśl. Jest to myśl o szczęśliwym zakończeniu całej nieszczęśliwej historii. Ta myśl napędza mnie do działania, dzięki czemu działam bez przerwy i nie mogę się poddać. Cała ta historia nauczyła mnie tego, że człowiek uczy się przez całe życie i wciąż zdobywa potrzebną do życia wiedzę. Niby nic się poważnego nie stało a jednak coś zaważyło na mojej psychice. I jeszcze konkluzja: Czy sport to zdrowie? W moim przypadku się nie sprawdziło. Na zakończenie tej całej historii chciałbym jeszcze raz podziękować za możliwość podzielenia się przeżyciami i z tego miejsca chciałbym serdecznie pozdrowić moją najlepszą Wychowawczynię z języka polskiego Panią Marią C., która dała mi pomysł i zmotywowała do napisania. Dziś buduję swoje życie od nowa, a co mnie dalej czeka, to pokaże najbliższe lato. Powinno być lepiej. Zaszło tak wiele zmian. Świat już nie będzie taki sam. Tyle ludzi odeszło. Na ile zmieni się świat, moje życie? Boję się o moją najbliższą rodzinę, drżę i liczę ilość zarażonych koronawirusem osób w mojej miejscowości, województwie, kraju i świecie. Nikt nie może mnie odwiedzić, ja również. Wszystkie wyjazdy są wstrzymane. Nie wiemy, jak to długo potrwa. Pozostaje kontakt telefoniczny i internetowy. Boję się. Naprawdę. Po raz pierwszy w życiu. Jestem bezsilny. Nic nie mogę zrobić. Nic nie zależy ode mnie. Na nic nie mam wpływu. Czasami myślę, czy to nie kara za postępowanie takich, jak ja. Mrowie przechodzi mi po plecach. W tej chwili nic się nie liczy. Tylko zdrowie i życie moich ja mogę teraz zrobić? Myję dokładnie ręce i zachowuję wszelkie zasady bezpieczeństwa według procedur sanitarno-epidemiologicznych. Czekam, aż otworzy się granica określona murami zakładu poprawczego, w którym przebywam i będę mógł wyjść, wyjechać. Teraz korzystam w myślach z internetowej strony (#LotDoDomu). Mam nadzieję i głęboko w to wierzę, że niedługo ten horror się skończy i wtedy zacznę drugie życie. Patryk Zakład Poprawczy i Schronisko dla Nieletnich w Głogowie Autor pracy: Patryk M. lat 18, uczeń klasy VIIIb Opiekun: Maria Ciosek – nauczycielka języka polskiego w Zakładzie Poprawczym i Schronisku dla Nieletnich w Głogowie
Niby nic a jednak Powiedziała mi Baba, że na tym polu jest zakaz dzikowania. 樂 Czasem posłucham i przejdę trasę na spokojnie. Nie oznacza to
NIBY NIC, A JEDNAK. "Niby nic, a jednak" to jedna z moich ulubionych piosenek Korteza, która była luźną inspiracją pomysłu tytułu październikowego wyzwania. Niby nic, a jednak, czyli niby nic wielkiego, a jednak zrobiło na Tobie wrażenie, jakaś ulotna chwila lub rzecz oczywista, coś co zapadło w serce lub duszę. Dobrze to ilustrują też słowa piosenki Grzegorza Turnaua "Naprawdę nie dzieje się nic": „Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum, wódka w parku wypita albo zachód słońca”… A może to być zupełnie coś innego, jakieś Wasze osobiste „niby nic, a jednak”…. Do współpracy zaprosiłam Jankę, oto Jej interpretacja. A to moje ATC. Swoje prace możecie prezentować dodając link do żaby, która jest otwarta do 7 listopada do 23:55. Do wymiany zapisujcie się w komentarzach do 17 października. Następnego dnia ogłoszę pary wymiankowe. Prace wysyłamy do końca miesiąca, adresami wymieniamy się mailowo. Proszę trzymać się zasad oraz poinformować swoją parę o dotarciu przesyłki lub wyjaśnić, gdy okaże się, że opóźnimy wymianę. Pozdrawiam serdecznie.
. 339 378 10 96 88 211 446 254
niby nic a jednak coś